wtorek, 26 listopada 2013

FRANCUSKIE KLIMATY

7 tysięcy kilometrów w dwa tygodnie i cała Francja dookoła. Wyjeżdżamy załadowani do granic możliwości samochodu. Mąż przekonywał mnie, że samochody z reguły nie są wykonane z gumy, ale w przypadku naszego auta się pomylił - jest z gumy :) I dzięki temu pojechały nie tylko nasze bagaże, ale i my :) Pierwszy tysiąc mamy w kołach. Nocleg u cioci i wujka za zachodnią granicą (jeszcze raz dzięki za wspaniałą gościnę), dalej przez Belgię prosto do Francji. Pierwszy, zupełnie niespodziewany przystanek okazuje się, po podsumowaniu całej podróży, jednym z ciekawszych punktów wyjazdu. To Reims ze słynną gotycką katedrą.
Wczesna pora przybycia, bo 6 nad ranem, pozwoliła nam odkryć coś, czego standardowy turysta, w godzinach szczytu turystycznego nie doświadcza. Cisza... głucha cisza we wnętrzach olbrzymiej, surowej, niesłychanie pięknej katedry.



To moje klimaty, uwielbiam takie mistyczne miejsca, owiane legendą. Trzeba wysoko zadzierać głowę żeby zobaczyć monumentalne sklepienia, piękne witraże, nawet krzesła mnie urzekły, setki krzeseł w równych rzędach wprowadzały swoisty ład i porządek. Krótkie zwiedzanie centrum Reims, śniadanie z pierwszą francuską bagietką i lecimy dalej.


Paryż nie urzekł nas tak, jak sobie to wyobrażaliśmy. Być może wyobrażaliśmy sobie za dużo. Korki, korki, korki. Trafiamy na zaprzysiężenie nowego prezydenta Francji, wszędzie policja, zamknięte drogi, gps szaleje, a my z nim. W mieście dzikie tłumy turystów pod Wieżą Eiffla, zawijane kolejki do Katedry Notre Dame, zaśmiecone Pola Elizejskie. Ale, że ogólnie mamy ogromne szczęście w podróżach, to i tym razem spotkało nas coś niezwykle miłego.
W poszukiwaniu "X" zabytku pobłądziliśmy i trafiliśmy do dzielnicy łacińskiej. To miejsce oczarowało nas swojskością, spokojem, pomimo bliskości metropolii, pięknymi stylizowanymi kamienicami, kawiarenkami wciśniętymi w podwórka. Tam kawa smakowała nam najlepiej. A że każdy w podróży ma coś dla siebie, to dla Hani mamy - Disneyland. A tu niespodzianka - Myszka Mickey i inne postacie bajkowe strajkują i nie wyjdą do dzieci... nie będę się rozpisywać o ilości łez wylanych przez dzieci, ale dodam tylko, że w takiej sytuacji można powalczyć o zadośćuczynienie. My dostaliśmy bilety do ponownego wykorzystania. No więc Francja zaskakuje, jedziemy dalej.





 Czym dalej na południe, tym ciekawiej. Krótkie zwiedzanie Dordonii, z pięknymi malowidłami naskalnymi, średniowiecznymi lepiankami w górach, potężnymi zamkami zawieszonymi na skałach, dzikie góry, piękne rzeki. Do Dordonii chciałabym kiedyś wrócić.

Rocamadour
I samo południe Francji. Teraz będziemy poruszać się wzdłuż południowej granicy, a zaczynamy w Pirenejach. Na dobry początek wymodlić zdrowie w Lourdes. Znów tłumy, ale tym razem wszystko nabiera innego wymiaru. Każdy czeka w długiej kolejce do zbawiennej groty, każdy ze swoją intencją, ze swoim bagażem i życiem. Każdy chce poczuć świętą kropelkę na swoim ciele. Wielu wierzy w cud. Wzruszające. Magiczne miejsce, dla wszystkich tam obecnych. Nie chcę polemizować z cudami w Lourdes, ale jeszcze tego samego dnia Hania dostaje... ospę :) Kolejna wizyta w Lourdes, tym razem w Ambulatorium i moje przypuszczenia się potwierdzają - podróżujemy z ospą na pokładzie :)






Szczęśliwie Mała nie gorączkuje, jest w dobrej formie ogólnej i pomimo głosów babć z Polski o powrocie - jedziemy dalej. Z uwagi na chorobę i brzydką pogodę odpuszczamy wysokie góry i zwiedzamy nizinnie, równie pięknie. Docieramy do pięknych kamiennych kościołów, kolorowych łąk pirenejskich, zameczków, wodospadów. Nieoczekiwane przypadki wnoszą zawsze wiele dobrego. Za to kocham podróże!


Gdzieś w Pirenejach


 Z wyczekiwaniem, przyznaję, opuszczamy Pireneje i wjeżdżamy w strefę słońca - Prowansję. To moje miejsce na ziemi! Jak i sto innych :) Aaaa... po drodze mamy bliskie spotkanie z Mistralem, huraganowym wiatrem, który wieje w Prowansji tylko kilka dni w roku. No to klops. Nad autem ciężko zapanować, mam wrażenie, że zaraz odlecimy. Powywracane jachty, palmy pochylone do ziemi, krajobraz groźny, ale piękny.


W rezerwacie Camergue witamy się z dziko żyjącymi flamingami i jedziemy dalej - do Arles. To moje kolejne miejsce na ziemi :) Najstarsze miasto Francji oferuje wiele zabytków, i co mnie urzekło piękne pamiątki. Nie jestem podatna na kramy z bibelotami, ale Prowansja jest fioletowa, lawendowa, kolorowa i takie też są pamiątki i sklepiki. Nie znalazłam chińskich wyrobów, wszystko lokalne, fajans, porcelana, hafty no i smaczne miejscowe winko, bo Prowansja to przede wszystkim winnice, czczone i zgrabnie pielęgnowane. Tłumów w Arles nie spotkaliśmy, za to piękne stare miasto, przypominające Rzym w pigułce. W centrum dobrze zachowany rzymski amfiteatr, kolumna morowa sprzed ne., śliczne brukowane uliczki, spokój, szeroko otwarte okna domów, nawet te na parterze.
Kanion Verdon
W drogę. Robi się coraz cieplej, Hanusiowe krostki dojrzewają, jedziemy na Lazurowe Wybrzeże. Od razu chcę obalić wyobrażenie wielu (takie też było moje), że Lazurowe Wybrzeże to tylko piękne plaże, czyste morze i nic więcej. Dla nas Lazurowe to ogrom przepięknych miejsc, wiosek w górach, słonecznych winnic, kolorowych targowisk, a także dzika przyroda, zachwycająca i magiczna. W Eze zgubiliśmy się w plątaninie wąskich brukowanych uliczek. Magii tego miejsca nie oddadzą słowa. A na szczycie wzgórza zamkowego bajkowy ogród botaniczny z pięknymi odmianami kaktusów i jeszcze ładniejszą panoramą na Lazurowe Wybrzeże. Zbaczamy z wytyczonych szlaków i przemierzamy Grande Corniche w poszukiwaniu Prowansji. Cudne łąki pełne kwiatów, widoki zapierające dech w piersiach. Do dziś pamiętam tamten niepowtarzalny zapach. Zapach Prowansji.
Kanion Verdon to kolejny, jak dla nas, cud natury. Podróż samochodem krętymi uliczkami tuż nad przepaściami chwilami mroziła krew w żyłach, ale przecież trzeba poczuć smak życia :) Inni też jechali, no to my też :) Cudnie! Słońce, błękit nieba, lazur rzeki, jezior, bajkowe krajobrazy, a na koniec... burza i ulewa. Tak pięknie echo grzmotów słychać tylko w górach! Większe chwile grozy przeżywamy w restauracji, gdzie spada ze ściany olbrzymia tablica z menu i ląduje tuż obok mnie. Mam wrażenie, że limit szczęścia w tej podróży już wyczerpaliśmy, ale jak się później okaże - nie.
Kolejny wypad i Saint Tropez. I znów obalam mit. Saint Tropez to nie tylko legendarny posterunek i piękne plaże. Dla nas, co mnie zaskoczyło, to przede wszystkim piękna, kolorowa starówka z maleńkimi ryneczkami, zacienionymi placami, kamienne fontanny. Polecam czasem zgubić się, schować do plecaka przewodnik i po prostu wędrować przed siebie. Oczywiście jeśli ktoś kocha ducha przygody. Dla Hani - rejs statkiem po zatoce, a potem zmykamy na drugi koniec miasta zwiedzić Małą Wenecję - Port Grimaud. To dosłownie Mała Wenecja, zalana wodami morza, poprzecinana kanałami, z setką mostków, licznymi arkadami i oczywiście luksusowymi jachtami. Jest czym nacieszyć oczy.

Port Grimound
Kolejny dzień upływa pod hasłem Monaco i Monte Carlo. I co? I znowu niespodzianka - zawody Formula 1. Policja, tłumy, zamknięte ulice... już to przerabialiśmy. Ale mamy też szczęście i dzięki niemu trafiamy w miejsce z doskonałą widocznością na tor, oczywiście bez biletów. Hania długo nie wytrzymuje ryku silników więc zwiedzamy miasto. Wielki świat, ekskluzywne hotele, czerwone dywany, światowej sławy marki odzieżowe... ładnie, ale wolę moje second handy :) Cudem odnajdujemy nasz 12 - poziomowy, podziemny parking, a w nim nasz samochód. To był trudny dzień, ale większy stres przeżyjemy nazajutrz.
Wracamy do domu. Z uwagi na to, że mamy szczęście w podróży, o czym już wiele razy pisałam, w Cannes (zupełnie jakby nam na złość) rozpoczyna się festiwal filmowy... grrr... korki na autostradzie nie do zniesienia więc wybieramy wariant "bez autostrad". Nasz GPS grzecznie spełnia nasze prośby i prowadzi. Pierwszy niepokój pojawił się po godzinie jazdy, kiedy straciliśmy kontakt z istotami ludzkimi, domostwami, czymkolwiek. Tylko dzicz, kręte drogi, góry i my... Dzielny GPS nie poddaje się, a my niewypowiedzianie myślimy kiedy skończy się paliwo.... i czy nasze ubezpieczenie na podróż obejmuje dowóz paliwa na miejsce :) Pokonujemy stromą górę, teraz już tylko w dół... jakoś dojedziemy... jeszcze godzinka i na pewno będzie jakieś miasto. Jeszcze kilka zakrętów i... kolejna góra - jeszcze wyższa... cała zapętlona drogą (Col de Braus - różnica wysokości do pokonania prawie 800 metrów w pionie). To jakiś koszmar dla naszych oczu. Już się nie śmiejemy. Pierwsze "pip" rezerwy słyszymy w połowie drogi do góry. Niestety nie wiemy ile tych gór jeszcze nas czeka... A tylko chcieliśmy ominąć Cannes...


Col de Braus
Szczęście przychodzi tuż za drugą górą. Mała wioska i stacja benzynowa. Balsam dla duszy i oczu! Potem jeszcze jedna niegroźna góra i wkrótce przed nami tunel francusko - włoski. Wita nas Italia. Temat na osobną pogawędkę :)

Ps. więcej zdjęć już niebawem.

2 komentarze:

  1. Gdzie Państwo nocowali w czasie wyprawy we Francji? Planuję podobny wyjazd w nastepnym roku i bardzo prosiłabym o informację.

    OdpowiedzUsuń
  2. Korzystaliśmy z kampingów Eurocampu. Polecam tą firmę i tą formę wypoczynku. Zawsze byliśmy miło przyjęci, zawsze czysto w kampingu i pomocna ekipa.

    OdpowiedzUsuń